Kiniowska: ale była lepsza niż "Zapisane...", zdecydowanie. :)
Moim zdaniem nie. Tzn. dałam w sumie tylko jeden numerek więcej dla "zapisane w kościach", ale jednak. Choć może to wynikaz tego, że bardzo szybko (po 100 stronach) domyśliłam się kto zabija te dziewczyny.
Kiniowska: I gdybym wiedziała, zaczęłabym od niej, bo w sumie zaczęłam to czytać tak "od d*py strony" trochę... :P
Tragedii nie ma, gorzej gdybyś zaczęła czytać od trzeciej części - wtedy już czytanie "zapisane w kościach" byłoby bezsensowne :)
Ja za to czytałam ostatnio "Morderca bez twarzy", Mankella. Potem zaczęłam kolejną część, "Psy z Rygi" i od ponad 2 tygodni
nie jestem w stanie jej skończyć.Nie rozumiem fenomenu Mankella! Dokończę te Psy z Rygi, może przeczytam jeszcze jakąś część, która była ekranizowana, żeby wyrobić sobie pełną opinię.
Ten Kurt Wallander... ani da się go lubić, ani nie lubić. Ot, policjant po czterdziestce z problemami rodzinnymi, lekką nadwagą i skłonnością do przesady z alkoholem. Jakoś nie przypadł mi do gustu, nie urzekł, jest nijaki. Na plus: bardzo realistyczne opisy zmasakrowanych ciał, nie ma owijania w bawełnę. Ale akcja i śledztwo jest dla mnie słabe. Monotonne (choć podobno i w tym tkwi ten fenomen powieści Mankella), niewciągające i wszystko dzieję się przypadkiem - ktoś zadzwonił i powiedział, ktoś coś tam zrobił itp. Brakuje jakichś zwrotów akcji, mordercy też sobie nie potypujemy, bo wszystko wyjaśnia się dopiero na samym końcu, gdy ostatecznie wprowadzone są nieznane postacie.