Muzyka - fajny, aczkolwiek niekonieczny, dodatek do filmu, czy może "niewidzialny aktor"?
Początki kinematografii. Ponieważ na taśmie filmowej nie ma jeszcze możliwości nagrywania dźwięku, w kinach muzyka 'podkładana' jest na żywo przy pomocy pianina. Odgrywa ona ogromną rolę.
Dzisiaj. Przy tak rozwiniętej technologii nie ma już problemu z dźwiękiem w filmie.
Ale czy muzyka jest jeszcze aż tak bardzo potrzebna i ważna?
No właśnie, jak to wygląda w Waszych, rzec by można, uszach?
Czy, Waszym zdaniem, to właśnie muzyka w filmie tworzy nastrój, napięcie, niepowtarzalną atomsferę?
Czy może coś innego, a muzyka jest tylko dodatkiem, takim 'gratisem', bez której film nie straciłby na 'wartości'?
Zwracacie w ogóle na nią uwagę?
Jakieś przykłady filmów, gdzie muzyka gra główną rolę?
Albo tych, gdzie prawie w ogóle jej nie ma?
;-)
Początki kinematografii. Ponieważ na taśmie filmowej nie ma jeszcze możliwości nagrywania dźwięku, w kinach muzyka 'podkładana' jest na żywo przy pomocy pianina. Odgrywa ona ogromną rolę.
Dzisiaj. Przy tak rozwiniętej technologii nie ma już problemu z dźwiękiem w filmie.
Ale czy muzyka jest jeszcze aż tak bardzo potrzebna i ważna?
No właśnie, jak to wygląda w Waszych, rzec by można, uszach?
Czy, Waszym zdaniem, to właśnie muzyka w filmie tworzy nastrój, napięcie, niepowtarzalną atomsferę?
Czy może coś innego, a muzyka jest tylko dodatkiem, takim 'gratisem', bez której film nie straciłby na 'wartości'?
Zwracacie w ogóle na nią uwagę?
Jakieś przykłady filmów, gdzie muzyka gra główną rolę?
Albo tych, gdzie prawie w ogóle jej nie ma?
;-)