Kolejny album Behemotha na pewno znów podzieli opinie słuchaczy. Dla jednych będzie to znakomita death metalowa robota a dla co niektórych zdrada black metalowych korzeni. Jednak zacznijmy analizę od samego początku czyli od... okładki. Jest to chyba najlepsza okładka jaką Behemoth zafundował od samego początku istnienia zespołu. Nie rozumiem co prawda dokładnej istoty i symboliki wszystkich szczegółów jednak tak czy inaczej strona wizualna zdecydowanie na plus (zastanawia mnie jedynie dziwne podobieństwo kobiety z okładki do Dody...). Przejdźmy do meritum sprawy czyli zawartości płyty. Pierwszy utwór to dokładnie to czego można było się spodziewać. Rzeźnia w stylu jaki znamy od czasów "Zos Kia Cultus". O drugim utworze można powiedzieć to samo... o trzecim i czwartym również. Jedynie trzy końcowe kompozycje autentycznie zrobiły na mnie duże wrażenie. Wtórność jest największym mankamentem "Evangeliona". To wszystko już kiedyś było, i nie ratuje tego bajeczna technika muzyków. W tej muzyce brakuje powiewu świeżości i czegoś więcej poza nowym zestawem riffów. Nie przeczę jednocześnie ,że kawałki są nieciekawe. Uważam tylko ,że zespół utkwił w miejscu i dotarł do pewnej granicy (mam na myśli zawrotne tempa utworów, można grać jeszcze szybciej ale jaki to ma sens poza wytyczaniem czysto technicznych "rekordów"?). Chlubny wyjątek stanowi utwór ostatni. Monumentalny "Lucifer" z tekstem po polsku. Utwór wyróżnia się przede wszystkim wolnym tempem i bardzo zapadającym w pamięć motywem oraz sekcją dęciaków zgrabnie wplecioną w strukturę utworu.
Reasumując, Evangelion to płyta bardzo równa, będąca bezpośrednim przedłużeniem ostatniego okresu twórczości. Na pewno będzie odpowiadać tym którym spodobało się "The Apostasy" i "Demigod". Maniakalni fani "Gromu" niech trzymają się z daleka bo tylko się zawiodą. Jednak co by nie mówić "Evangelion" jest płytą dobrą którą ugruntuje pozycję Behemotha na światowym rynku. Byle by tylko w przyszłości Nergal nie czerpał z dorobku swojej lubej...
Moja Ocena 7/10