Z powodu pewnej "przygody", która przytrafiła się mojemu aparatowi i poskutkowała zmodyfikowaniem go wyłącznie na podczerwień, poszukuję teraz sprzętu do fotografii w kolorze.
Od razu mówię, że jestem strasznie pedantyczny. Od razu zauważam szumy, aberracje i rozmycia. Przed opublikowaniem każdego zdjęcia, zawsze wprowadzam minimalne korekty w Photoshopie.
Z aparatu korzystam w większości na dworze, fotografując sceny związane z przemysłem i technologią. Robię bardzo dużo sklejanych panoram. Liczy się dla mnie ciężar i rozmiar, ponieważ zwykle podróżuję rowerem, aparat trzymając w plecaku. Ważna też jest jakość zdjęć w słabym świetle - w różnych tunelach, kanałach i bunkrach.
Dotychczas używałem kompaktu FZ5. Dominującą ogniskową było minimalne 36mm, ale często potrzebowałem jeszcze szerszego kąta. 75%, jeśli nie więcej zdjęć wykonałem korzystając z wizjera elektronicznego, bez którego ciężko mi się obyć na dworze. Funkcje, których najbardziej pragnąłem to blokada ekspozycji i fokusa (do panoram).
Obecnie rozważam kompakt Lumix FZ38. Ma on wszystko, czego wymagam - w miarę szeroki kąt, dobrą jakość do iso400, AEL/AFL, nagrywanie w HD. Poza tym jest bardzo tani jak na swoje parametry.
Mam na oku jeszcze Lumixa LX3 z wysokiej jakości matrycą oraz Canona SX20 i Fuji HS10. Jednak są one zdecydowanie za drogie jak na kompakty. Za ich cenę mogę mieć używane lustro z kitem (a nie chcę, bo jest wielkie i ciężkie) z o niebo lepszą jakością zdjęć na iso >= 800
Cały czas nie dają mi spokoju aparaty hybrydowe jak Lumix G1, Olympus Pen czy Sony NEX 3. Jakość zdjęć jest o wiele wyższa w porównaniu do kompaktu, a wymienne obiektywy dają możliwość podpięcia dobrego, taniego szkła M42 i zabawy w makrofotografię. Problemem jest cena, chociaż tutaj nie gra ona aż tak ważnej roli, ponieważ taka konstrukcja jest bardzo rozwojowa (nie zostaje się z jednym obiektywem, jak w kompakcie). Poza tym o wiele większy sensor (mniejszy crop) zachęca do zabawy z głębią ostrości.
Mam wielki dylemat co wybrać. Siedzę w temacie już chyba tydzień i mam okropny mętlik w głowie...
fz38?
Z tego, jakie opisałeś wymagania, ja bym się jednak zastanawiał nad lustrem i jakimiś jasnymi stałkami. Poprzeglądaj oferty producentów, allegro, może akurat coś znajdziesz. Fakt, waży toto troszkę więcej niż kompakt, ale jakościowo zwłąszcza w gorszych warunkach to wyższa pólka (ofkoz jeżeli wezmiesz cos z w miare nowa matryca CMOS).
Mogę podpowiedzieć jedynie, jeżeli chodzi o aparatu Fuji. O aberracje nie musisz się martwic, bo w tej klasie aparatów Fuji radzi sobie z nimi naprawdę nieźle, gorzej jest już z szumami, efektywne ISO to praktycznie max. 400, niektórzy twierdzą że nawet 800, ale moim zdaniem szum przy użyciu takiej wartości ISO jest już zwykle nie do przyjęcia, jeżeli chodzi o fotografię inną niż "pstrykanie na imieninach u cioci". I rzecz wygląda podobnie właściwie w każdym kompakcie z przedziału 1000-1600zł, nie ma co spodziewać się cudów - matryce są niestety fizycznie niewielkie. W przypadku HS10 1/2.3".
Jeśli chodzi o wizjery, to niestety w aparatach Fuji, jakimi dotychczas pstrykałem (s6500fd, s9600, s100fs) jest to piętą achillesową..obraz przekazywany do wizjera jest raczej słabej jakości, niemniej jednak nie ma też tragedii, coś tam widać - ale jeśli mam byc szczery to konkurencja wypada zdecydowanie lepiej.
Miałem okazję pobawić się chwilę tym aparatem, i z tego co rzuciło mi się w oczy to pamiętam, że jest cholernie lekki (dla mnie wada). Druga rzecz, to niestety fakt pracy na akumulatorze dedykowanym, moim zdaniem zdecydowanie wygodniejsze są akumulatory AA, w razie rozładowania możesz kupić w kiosku jakiekolwiek baterie alkaiczne i zrobisz nimi co najmniej 200-250 zdjęć (w przypadku s6500). Odwzorowanie kolorów niezłe, zoom wystarczający, dobra stabilizacja - słowem fajna maszynka.
HS10 cena w PL - 1613zł. Niby drogo, ale jak pomyślę, że za s6500 kilka lat temu zapłaciłem 1400zł, to te "drogo" nabiera nieco innego znaczenia ;-).
Jeżeli chcesz kupić hybrydę, to już lepiej zbierać na lustro, skoro chcesz inwestować w obiektywy etc. Niezaprzeczalnie lustro ma o niebo większe możliwości od kompaktu. Hybryda to dobre rozwiązanie, bo jest dość lekka G1 to jakieś 380g, przy ponad 600g HS10, tylko trzeba doliczyć jeszcze obiektyw, obiektywy - wówczas waga w plecaku może okazać zdecydowanie większa niż przy kompakcie.
To oczywiste, że czy lustro, czy hybryda są zdecydowanie lepsze do zabawy z GO, ale ten mit, że w kompakcie nie da się z GO pobawić to troszkę bajki, nie uzyska się takich efektów jak przy lustrzankach ale coś zrobić się da, przykład z e starego s6500 (zdjęcie testowe, bliki, przepalenia i inne wady są wynikiem zwyczajnego olania pozostałych parametrów podczas wykonywania zdjęcia ;d) :
Biorąc pod uwagę Twoje wymagania (foto w tunelach etc.) zdecydowałbym się na lustro ;-). Biorąc pod uwagę cenę produktu, poczekałbym z miesiąc, dwa i kupił HS10, co też zresztą pewnie zrobię. Ale interesuje nas zgoła inny rodzaj fotografii, więc decyzja i tak należy do Ciebie.
zastanowię się nad nim poważnie. może uda mi się znaleźć jakiś używany.
boję się, że będzie zbyt kruche. w lustrzance jest wiele drobnych mechanicznych elementów, które mogą ulec uszkodzeniu podczas jazdy po wertepach albo przy upadkach. Dlatego właśnie kuszą mnie konstrukcje nie posiadające lustra, typu G1.
na pewno widać więcej niż na LCD w słoneczny dzień :)
Marzy mi się aparat, który miałby wszystkie parametry bieżących kompaktów poza ilością megapikseli - zredukowaną gdzieś tak o połowę, do 6MP
Ja już właściwie zdecydowałem się na niego, jeszcze muszę go dorwać tylko przed zakupem i trochę popstrykać, gdyby miał trochę większą matrycę, byłby dla mnie idealnym aparatem na różnorakie wyjazdy. W Fuji wielkim plusem jest optyka, której właściwie nie mogę niczego zarzucić.
Hm, kompakty rzeczywiście wypadają lepiej, ale powiem Ci tak, moi znajomi jeżdżą na wyprawy wędkarsko-survivalowe do Mongolii, Wenezueli, i innych krajów, gdzie aparaty naprawdę dostają po dupie, kamienie, pył, wilgoć i jakoś sobie radzą z lustrzankami, problem jest tylko ze zmienianiem obiektywów (kurz, pył) no i wilgoć, aparaty suszą co ranek. Z upadkami nie mieli większych problemów, ale jako ciekawostkę podam, że w testach przeprowadzonych na pustyni to właśnie któryś z kompaktów Fuji (nie pamiętam modelu, s9600?) wygrał, ze względu na niezawodność i szczelność konstrukcji ;).
Oczywiście, bez wizjera nie ma fotografii w słoneczny dzień, ale inżynierowie mogli to dopracować, w końcu to nie mecyja a już jakieś doświadczenie mają :). Btw. na wyświetlacz warto kupić folię antyrefleksyjną, nieco pomaga.
A ja bym zostawił ilość pixeli na poziomie powiedzmy 10 megapixeli, po prostu chciałbym znacząco większej matrycy :). Dla mnie to ma duże znaczenie, (liczba pixeli) bo nie ukrywam, że na HS10 decyduję się w dużej mierze ze względu na potężny zoom, interesuje mnie fotografia ornitologiczna, przyrodnicza i o ile w zaroślach zrobię szałas i będę strzelał "z przyczajki" (na mniejszych ogniskowych) o tyle w otwartym terenie zoom jest koniecznością. I teraz np. zdjęcie wróbla zrobione z dużej odległości na ogniskowej 300mm w moim s6500 czyli na maxymalnym zoomie, po wykadrowaniu pokazuje duże ziarno, bo obraz jest powiększony już do granic możliwości. Nieco więcej pixeli i mniejsze zoomowanie pozwoli mi zapewne na uzyskanie lepszej jakości zdjęcia, bo obecnie ciężko było zrobić zdjęcie z dobrze wyeksponowanymi szczegółami na maxymalnym powiększeniu. Ale o tym przekonam się jak już dorwę aparat we własne łapska :).
Wiadome jest, że amory na bynajmniej więcej niż sto kilometrów odległości nie należą do komfortowych relacji między dwojgiem człowieków...
Dwie sprawy:
1. Moim zdaniem każdy ma swój rozum i kwestia wytrwałości łączy kilka aspektów (co ja mogę zrobić by odległości nie było? Co mogę zrobić by jej/jemu było lżej na mnie czekać? Co mogę zrobić by tęsknota nie była torturą dla obojga? ...itp). Wytrwałość to chyba nie tylko skreślanie dni w kalendarzu i mówienie sobie w kółko "tęsknię". Wydawałoby się, że to czas oczekiwania na coś jakby "oficjalne bycie". Może tak jest ale każdy jest sam w swoim postrzeganiu perspektywy czasu i moim zdaniem nie czas dla bycia ale odległość jest miernikiem trudu.
Przecież ongiś młodzian siadłszy na koń, niestrudzenie musiał pędzić z torbą pełną jakże starannie wysublimowanych słów, splecionych
w zdaniach, które nie T9 ale własne serce dyktowało tempo bicia drugiego. Nasi dziadkowie zesłani, internowani i Bóg wie jak jeszcze izolowani mieli w sobie dość siły by trwać w przekonaniu, że nie kilometry (czasem nawet wiele tysięcy), ale czas jest wspólnym mianownikiem tęsknoty. Oni są mądrzejsi od nas. Bardziej odważni. Żaden sms, żadne gg itp, nie jest w stanie pomóc przetrwać najgorsze.
Trzeba dotyku, spojrzenia, oddechu. Tego wszystkiego co mówi nam o emocjach drugiego człowieka (wiadome jest że 90% relacji ludzkiej to gesty).Więc co jesteśmy w stanie zrobić dla nas samych? Słowa... Są niczym dla uczuć jeśli nie ranią lub nie uskrzydlają. Nie zawsze o tym wiadomo, ale jestem o tym mocno przekonany, że jeśli dwoje ludzi traktuje się dogmatycznie, jeśli robią dla siebie coś ponad smsy i nie marnują przy tym czasu, da się. Ale nie bez końca...
2. Kolej na Wasze zdanie.